Wyobrażacie sobie choćby jeden dzień bez telefonu komórkowego? Nie? To pomyślcie, jakim horrorem byłby cały tydzień! Zwłaszcza, że w obecnych czasach dla większości z nas telefon robi za drugą głowę.
XXI wiek – wiek, w którym telefony komórkowe opanowały ludzi. Mam wrażenie, że nazywanie telefonu dodatkową szarą komórką z każdym nowym modelem tego urządzenia nabiera całkiem nowego znaczenia. Dziś bowiem, poza dzwonieniem, SMSowaniem, przesyłaniem zdjęć, dokumentów, wysyłaniem e-maili, robieniem zdjęć, zapisywaniem terminów spotkań telefony mają jeszcze milion innych funkcji dostosowanych do potrzeb różnych użytkowników.
Wyobraźcie sobie, że ja przez ostatnie pół roku żyłam zależna jedynie od tzw. babciofonu, czyli bardzo prostej, ogromnoklawiszowej komórki, która ma tylko 3 funkcje: dzwonienie, wysyłanie/odbieranie SMS oraz wzywanie pomocy. Ta ostatnia bywa czasami niebezpieczna, bo zbyt długie przytrzymanie dowolnego przycisku powodowało przeraźliwe wycie komórki oraz natychmiastowe dzwonienie pod numer 112, czego się praktycznie nie dało zatrzymać. Przy takich niekontrolowanych alarmach ratowało mnie wyciągnięcie baterii. Ale dokopujcie się do baterii jadąc schodami w centrum handlowym, z torbą i obładowani zakupami.
Telefonem można płacić, można nim kupować bilety, słuchać muzyki, nagrywać filmy itd. Nie można obejść się choćby kilkunastu minut, bez wyciągnięcia go z kieszeni i sprawdzenia, która jest godzina. O! Pominęłam jedną z jego najpopularniejszych funkcji – zegarka.
Miałam więc do dyspozycji niebezpieczny aparat bez funkcji sprawdzania poczty. Odcięta od Internetu, do którego uprzednio miałam całkiem swobodny dostęp czułam się jak częściowo unieruchomiona.
Po jakimś czasie nauczyłam się jednak dyscypliny i systematyczności. Pocztę e-mail sprawdza teraz zawsze rano, oraz przed każdym wyjściem. Kiedy wiem, że może pojawić się potrzeba zapisania czegoś ważnego, lub skorzystania z Internetu, zabieram ze sobą netbooka.
Po pół roku babciofion wyzionął ducha i zostałam pozbawiona dzwonienia i wysyłania SMSów. O alarmie nie wspomnę, bo z powodu jego braku wcale nie poczułam się mniej bezpieczna.
Pierwsze dni były trudne, ale później odetchnęłam swobodnie i poczułam się wolna jak ptak. Czułam, jakby wyrosły mi skrzydła! Nikt nie mógł do mnie zadzwonić pod wpływem impulsu z jakąś pretensją, nie mógł wcisnąć mi „superoferty kredytowej” ani zaoferować „lokaty z superpłatnym ukrytym kontem”. Ja natomiast nie mogłam się nigdzie spóźnić, bo nie poinformowałabym o tym czekającej na siebie osoby. Jednocześnie nikt nie mógł odwołać spotkania ze mną, co znacznie zmniejszyło rozwalanie mojego tygodniowe planu takimi właśnie sytuacjami, co wcześniej zdarzało się nagminnie.
Ale jak radzić sobie be zegarka? Szacowałam, ile zająć może dana czynność i ile czasu potrzebuję na przemieszczenie się z jednego miejsca na drugie. Zawsze zostawiałam sobie lekki margines. Dzięki temu, poza doskonałą organizacją, znajdywałam czas na czytanie! Czytałam w momentach, kiedy margines okazywał się zbędny i do omówionego spotkania miałam jeszcze trochę czasu.
Dzięki konieczności ustalania marginesów czasu między kolejnymi spotkaniami, udało nawiązać kilka znajomości, kilkukrotnie przystając na chwilę i ucinając sobie miłą pogawędkę.
Nadal zastanawiacie się pewnie, skąd wiedziałam, która jest godzina? Na większości przystanków tramwajowych można z łatwością ją odczytać. Kiedy znajdowałam się na peryferiach miasta, godzinę odczytywałam patrząc z przystanku na kasowniki w tramwajach. Zegary są również na wielu budynkach w mieście. Mam zegar na ekranie monitora oraz w telefonie stacjonarnym, który w okresie bezkomórkowym służył mi za budzik. Zegar mam też w samochodzie. Niestety, przez ten przepych wskaźników czasu nie miałam okazji zapytać o godzinę żadnego z mijanych przystojniaków, a niejednokrotnie zastanawiałam się nad ich reakcją. Bo przecież jak w XXI wieku można nie mieć zegarka?!
Od tygodnia znów mam telefon. Kiedy tylko włożyłam doń kartę, rozległ się nieprzyjemny, powtarzający się dźwięk – skrzynka SMSowa zaczęła się zapełniać. Zanim zdołałam odczytać wszystkie „Numer podany jako nadawca tego SMS próbował połączyć się z tobą X razy…” telefon wydał kolejny przenikliwy dźwięk, dając mi poznać aktualne ustawienia dźwięku dzwonka. Skutek? Od tygodnia znów chodzę podenerwowana, spóźniona, mniej zdyscyplinowana i w każdej chwili narażona na to, że ktoś może coś ode mnie chcieć.
Na zakończenie refleksji odnośnie telefonii komórkowej polecam Wam obejrzeć film obrazujący ten nasz skażony telefonią świat.
W taki sposób, jak Ty bez komórki, funkcjonowałam 21 lat 😀 Czyli od czasu narodzin do skończenia 1. roku studiów, kiedy to uznałam, że komórka się przyda. Z tym, że wtedy komórka miała naprawdę podstawowy zakres, taki jak piszesz: babciowy 😀 I mnie to całkowicie wystarczało, wszystkim wokół również. Tak było przez kilka lat, gdy w komórce pojawił się Internet (nie mam do dziś), możliwość płatności wszelkiego typu, słuchanie muzyki itp. Dla mnie nadal jest to urządzenie do dzwonienia W RAZIE ABSOLUTNEJ POTRZEBY, odbierania telefonów, wysyłania smsów gdy to konieczne, sprawdzania godziny i ustawiania alarmu na rano. Zresztą….. co ja z komórką nie przeszłam! Napisałam o tym cały post na moim kobiecym blogu pt .”Nowoczesna technologia i blondynka” – nie chcę tu linkować, kto będzie chciał, to znajdzie.
Ja bym spokojnie mogła żyć bez komórki, albo mieć takie cuś „na wszelki wypadek”, ale spróbuj człowieku nie odbierać telefonów…. list gończy pomału za tobą wysyłają…..
Ciekawe, sam bym sie zdobyl na taki wyczyn, gdyby nie to, ze jestem odpowiedzialny za innych ludzi. Poczucie takiej wolnosci musi byc bardzo fajne. Ograniczylem sie, rezygnujac z fejsa, nie zagladam tam juz od roku, a apke z koma idinstalowalem. Co do godziny – sa takie male urzadzenia offline, zaklada sie na reke, sluza do pokazywania godziny. Mozna je uzywac jako bizuterie. Pozdrawiam.
„sa takie male urzadzenia offline, zaklada sie na reke, sluza do pokazywania godziny. Mozna je uzywac jako bizuterie” :))))))))
Tak! Są! Uwielbiam je! Ale ciągle wyczerpują się w nich baterie… A kupno nowych w normalnej cenie nie jest proste. Jak już jest bateria, pojawia się problem: jak otworzyć to cholerne denko bez pomocy faceta wyposażone w jakieś specjalne, super cienkie śrubokręciki.
A to juz jest szukanie problemow a nie rozwiazan.