Rozmowa o pracę.
– Jakie są pani oczekiwania finansowe?
(Hm… Wydawało mi się, że podawałam je przy wypełnianiu formularza aplikacyjnego)
– Minimum X000zł.
– To zdecydowanie za dużo, jeśli chodzi o kwotę, którą na to stanowisko przeznaczyliśmy.
– A jaką kwotę państwo proponujecie? Zawsze jest albo za dużo, albo za mało. Mogę negocjować.
– No tego to nie mogę pani powiedzieć.
Kurtyna!
Ostatnio na swoim profilu na LinkedIn przytoczyłam swoją rozmowę o pracę (z dnia 16 sierpnia 2021 roku).
Polecam również zapoznać się z komentarzami pod postem, a przy okazji zachęcam do dodania mnie do sieci kontaktów na LinkedIn!
Dlaczego w ogłoszeniach nie ma stawek?
Dlaczego w ogłoszeniach nie ma stawek?
Żeby móc z kandydatami negocjować. Zazwyczaj rekrutację wygrywa nie ten, kto ma lepsze kompetencje i bardziej się na dane stanowisko nadaje.
Absolutnie nie.
Wygrywa ten, kto da mniej.
Drugą kwestią jest, że podanie stawki w ogłoszeniu może też drastycznie zmniejszyć ilość pozyskanych aplikacji, bo proponowane stawki są czasem przerażająco niskie.
Owszem – ci, którzy oczekując więcej, oferty nie złożą, dzięki czemu obie strony zaoszczędzą czas. Ale dajmy ludziom wybór. Jest wiele osób, które naprawdę chcą pójść do pracy w swoim zawodzie i zgodnej z kompetencjami za niższą kwotę niż w nie w zawodzie (dajmy na to – w Amazonie).
Z jednej strony zaoszczędziłoby to mnóstwo czasu nie tylko kandydatom, ale i działom HR, ale z drugiej strony… Przecież działy HR same muszą sobie generować pracę dla uzasadnienia swojego istnienia!
Gdyby nie generowały sobie pracy, musiałyby zniknąć (niczym tytułowa Starsza Pani z filmu z Drew Barrymore). A przecież nikt sam, niczym w piosence Elektrycznych Gitar „I co ja robię tu?” nie pozbawi się stołka.
Gdyby tak zrobił, trafiłby na rynek pracy i musiałby od drugiej strony użerać się z rekruterami takimi jakim sam był, a od tego wszystko jest lepsze.
Nawet głupie generowanie sobie roboty.
A gdyby tak jednak ponegocjować?
Chętnie, ale negocjowanie stawki podczas rekrutacji to nie jest to żadne negocjowanie, a zwykłe targowanie się.
Pięknie zobrazował to Jakub Cudak w swoim komentarzu do mojego posta:
Ile chce Pan zarabiać?
10000 zł.
Oj to za dużo.
To 9000 zł
Oj to za dużo
Itd,
Negocjowanie mogłoby polegać na tym:
– Ok, możemy pana zatrudnić za taką stawkę, ale na zasadzie B2B.
Albo (to takie iście dla mnie!):
– Możemy się na to zgodzić ale wówczas nie zapewnimy panu prywatnej opieki zdrowotnej, zamkniemy na klucz jabłka i nie dofinansujemy karty multisport. Nie dostanie pan również biletów do kina, ani świątecznych paczek. Nie będzie mógł również uczestniczyć w lekcjach angielskiego dla pracowników.
Ta druga byłaby dla mnie negocjacją marzeń.
– Nie potrzebuję prywatnej opieki zdrowotnej, bo korzystam z magicznego hasła „mam w rodzinie lekarzy” (nie rozumiem, czemu to działa, nie wiem, czemu działa i nie podoba mi się to, ale bez możliwości jego używania – próbowałam wielokrotnie i zawsze bez niego zaczynam – faktycznie rozumiem zasadność korzystania z prywatnej opieki zdrowotnej).
– nienawidzę jabłek tak samo, jak one mnie (ich jedzenie naprawdę mi nie służy)
– Siłą nikt mnie nie zaciągnie na siłownię, do basenu nie wejdę, a sensu chodzenia na fitness nie widzę. Jak czuję potrzebę, to ćwiczę w domu.
– Do kina, jeśli już chodzę (bo nie bardzo lubię), chodzę za darmo.
– Wolę nie mieć problemu z paczkami z rzeczami (nawet jedzeniem), z którym nie wiem, co zrobić, a przecież nie wyrzucę. I tak leżą.
– Angielskiego chętnie sama bym uczyła (kiedyś to zaproponowałam – szef się oburzył).
Firma ma mniejsze koszty, więc zamiast to, co wydałaby na pierdoły, może dołożyć do pensji.
Udana negocjacja nie zawsze oznacza pełny sukces
Komentarz Krzysztofa P. Pawlaka również dał do myślenia:
[…] jesteśmy otwarci na negocjacje i w ogóle oczekujemy aby najlepszy kandydat był otwarty, kreatywny i zaangażowany, potrafiący negocjować, dążący do win-win, ale tak…
– …praca zdalna?– nie, wolimy pracować z biura– częściowy etat?– nie, potrzebujemy kogoś na 100%– no to dodatkowy urlop?– nie– a ekwiwalent zamiast samochodu?– nie, bo u nas wszyscy maja samochód– no to może ekwiwalent za pakiet medyczny, bo mam już dwa i trzeciego nie potrzebuję?– niestety pakiet medyczny to stały punkt oferty, bo zdrowie naszych pracowników jest najważniejsze.– ale ja mam już dwa, bo żona z dwóch firm dostała osobne pakiety rodzinne– no nie da się, taka polityka firmy– rozumiem, to skoro 15000 znajduje się powyżej budżetu, a dla mnie jest to minimum, to co możecie państwo negocjować?– wszystko to co mamy w pakiecie.– od 5 min wymieniamy tylko składowe obecnego pakietu i na wszystko słyszę, że nie można– no wie pan, mamy swoje standardy korporacyjne i pewne rzeczy wchodzą automatycznie
Mi się raz udało.
Wynegocjowałam pół etatu z dużym zakresem pracy zdalnej. Firma nie chciała zapewnić mi porządnego sprzętu do pracy, ponieważ mój poprzednik zażyczył sobie komputer Apple. Mnie próbowano na Apple „nawrócić”.
W „swoim biurze” miałam natomiast porządny sprzęt, na którym praca to bajka oraz absolutną ciszę i spokój.
Zwykle pracuję w absolutnej ciszy, aczkolwiek grające w tle radio (od czego w niektórych biurach się nie ucieknie) jeszcze jestem w stanie znieść.
W biurze pracodawcy siedziałam w pokoju z działem handlowym i przy wiecznym trajkotaniu do słuchawki nie byłam w stanie się skupić.
Pracowałam wiec zdalnie wykonując wszystko, co do mnie należało, albo przychodziłam na godziny popołudniowe i siedziałam, aż do wygonienia mnie przez panią, która sprząta.
Szef postanowił się jednak ze mną pożegnać.
Powodem absolutnie nie był brak kompetencji, bo wyraźnie zaznaczył (zresztą nie miał się czego czepić), ale fakt, że nie integruję się z zespołem.
Podanie stawki grozi hejtem
Jeśli chodzi o rekrutacje startupów albo mikro firm prowadzone za pośrednictwem Facebooka, gdzie podaje się od razu pełny zakres obowiązków oraz stawkę, zauważyłam, że wygląda to tak:
komentarze są pełne hejtu i jadu, często nic nie wnoszą, a do skrzynki sypią się prywatne wiadomości „cichociemnych”, którzy jawnie w żaden sposób na ofertę nie zareagowali.
Szybko, prosto i bez zbędnych formalności.
Oczywiście zwykle startupowcy albo mikro firmy doskonale wiedzą, czego i kogo potrzebują, a rekrutacja idzie im znacznie sprawniej i skuteczniej niż przeszkolonym HR-owcom, którzy w Polsce w 90% są z łapanki.
Nie mniej jednak to oszczędziłoby tyle czasu obu stronom! A rekrutującej szczególnie. Aczkolwiek najwyraźniej dział HR sam generuje sobie pracę, żeby mieć co robić i nie dać firmie przejść na znacznie skuteczniejszy i sensowniejszy w tym przypadku outsourcing.