Z pamiętnika przedsiębiorcy…
16 listopada, sobota
„Tak ze chciałbym skorzystać z twoich usług, bo wiem, że to będzie to, o co chodzi, bo widać, że znasz się na rzeczy. A po naszej pierwszej rozmowie przez telefon to już od razu mnie kupiłaś i wiedziałem, że nie mam co dalej szukać”.
Taka mniej-więcej parafraza od klienta 🙂
I lekki background…
Poszedłszy do L.O. stwierdziłam, że czas najwyższy dorosnąć i siedzenie przed komputerem celem grania w durne gry (które powodowały później różne schizy, np. strach przed pójściem do toalety znajdującej się na końcu korytarza w obawie, że z bocznych drzwi wyskoczy na mnie ktoś z pistoletem) zamieniłam na naukę robienia stron www.
W temat wprowadził mnie kolega z klasy na Gadu Gadu instruując mnie, jak zacząć.
Później do ręki wzięłam znaleziony w szafie z książkami magazyn „HTML”, który czytałam trzymając na kolanach i ćwiczyłam na komputerze.
Wszystkie strony zawsze wydawały mi się brzydkie, więc tworząc kolejne, starałam się, by były jak najbardziej przystępne dla użytkowników. Na III roku studiów okazało się, że owo podejście do tematu zostało zdefiniowane i określone mianem Web Usability.
W tym samym czasie mój brat pokazał mi Photoshopa, w którym w wakacyjne noce ćwiczyłam robienie różnych elementów na strony www: przycisków, teł itd.
Później w Szkole Policealnej przygotowując się zdobycia tytułu Technika Organizacji Reklamy poznałam co to kompozycja i dowiedziałam się, jak najlepiej łączyć ze sobą kolory.
Minęło kilka lat i zaczęłam robić strony www na poważnie, dla siebie. Podobały mi się i były logiczne i łatwe w „przekrzykiwaniu”.
Pokazawszy je „znawcom” zebrałam całe stosy krytyki, które można by zamknąć w kilku wielkich beczkach.
Schowałam się w kąt, ale niektórzy wiedzieli, że zajmuję się (bardzo) szeroko pojętym marketingiem.
W tym roku kilka osób nieśmiało zapytało, czy zajmuję się również robieniem stron www.
Początek tego posta jest wypowiedzią jednej z tych osób po przejrzeniu mojego nadesłanego do wglądu portfolio.
Warto było czekać.
Szkoda było się chować.