Kombinezony, podobnie jak sukienki, są niezwykle wdzięcznym elementem kobiecej garderoby.
… Pod warunkiem, że nie trzeba skorzystać z toalety. Pod tym względem sukienki biją je na głowę.
A skoro przy tej kwestii, jedynym i największym minusie kombinezonów z całej ich świetności – na wycieczki w plener lepiej wybrać coś innego, właśnie na wypadek takiej niespodziewanej toalety za krzaczkiem.
Świetność kombinezonów polega na tym, że nie trzeba przy nich zbyt wiele myśleć. Za jednym razem mamy i górę i dół. Minimalizują więc one w wielkim stopniu problem pt. w co się ubrać.
Mój kombinezon wykonany jest z bardzo wiotkiego i przyjemnego materiału (bodajże wiskozy) i wiąże się z nim – kombinezonem, nie materiałem – pewna historia z serii letnich wtop.
Był dzień z serii „nie mam się w co ubrać, a tym bardziej nie chce mi się myśleć, tym bardziej, że zaraz mam spotkanie z klientem i lepiej by było, żebym się na nie nie spóźniła”. Wzięłam więc ów kombinezon i niewiele myśląc, bo tu naprawdę nie trzeba, wskoczyłam w buty, wzięłam ze sobą torebkę i dodatki i poleciałam.
Po spotkaniu z klientem, które na szczęście odbyło się na siedząco (bo nie były to zakupy ze stylistką, ale konsultacje biznesowe), tanecznym niemalże krokiem ruszyłam przez Galerię Handlową, żeby pozałatwiać sto spraw naraz, które odłożyłam specjalnie na dzień, w którym i tak miałam wyjść z domu (niektórzy wiedzą, że wychodzę rzadko, a czasem w ogóle z domu nie wychodzę). Po drodze jednak (na szczęście!) postanowiłam skręcić do toalety.
…
Zdjąwszy z siebie… Praktycznie wszystko – oto ów minus kombinezonów – zobaczyłam przez kombinezon posadzkę w toalecie i to z miejsca, przez które nie powinnam była jej zobaczyć! Nogawki bowiem, jak widać na zdjęciach, owy element garderoby ma zakończone gumką.
– DZIURA! – Pisnęłam do siebie z kabiny.
Owa faktycznie nadprogramowa dziura w kombinezonie była dokładnie, centralnie na szwie na tyłku.
Po wyjściu z toalety mogłam zapomnieć o załatwieniu wszystkiego, co zaplanowałam. Z torebką przewieszoną tak, żeby jak najskuteczniej maskowała mi odwłok, wyleciałam z budynku i pognałam w stronę przystanku tramwajowego. Cieszyłam się, że tego dnia, a na dworze było naprawdę ciepło, nie zminimalizowałam swojej garderoby do sznurków. Wtedy faktycznie latałabym po Wrocławiu dosłownie z gołym tyłkiem.
Ale żałowałam, że nie założyłam jednolitokolorowej bielizny. W roli głównej były bardzo kolorowe, wakacyjne palmy…
Dotarłszy na przystanek przykleiłam się tyłem do barierki i czekałam na tramwaj licząc że uda mi się w nim jakby nigdy nic usiąść.
Marzenie ściętej głowy.
Jak na złość tramwaj był naćpany ludźmi, ale do tego stopnia, że stali oni również na schodach, więc obracając się w moją stronę, wzrokiem z łatwością mogliby natrafić na moją… Dziurę w kombinezonie.
Jakoś udało mi się jednak dotrzeć do mieszkania i pierwszy od niepamiętnych czasów raz wziąć do rąk igłę i nitkę.
Nie zależnie od swojej przygody bardzo ów kombinezon ludzie.
Ponieważ jednak nie lubię, jak coś mi luźno wisi, w pasie noszę do niego czarny, szeroki pasek z gumy.
Dodatki dopieram w zależności od widzimisię w danym dniu. Na stylizacji prezentowanej na zdjęciach dobrałam je w kolorze beżowym: mam więc beżowe sandały, beżową torbę z frędzlami, bransoletki w tymże kolorze i skórzany kapelusz. Dodatki kolorystycznie pasują do zamka, który autorzy ciucha wszyli w kolorze złotym.
Alternatywą dla beżu, do tej stylizacji są dla mnie czarne dodatki. Zakładam wówczas czarne buty, biorę czarną torebkę i czarną bransoletkę.
UBRANIA
- buty: CCC
- pasek: brytyjska ciucharnia z serii Charity Shop
- torba z frędzlami – jakiś e-shop
- kapelusz kowbojski – ciucharnia (A.D. 2010 – mój najdrogocenniejszy łup i spełnienie jednego z marzeń)
- bransoletki – pamiątka z Malty z wakacji marzeń A.D. 2017
- zegarek – absolutny no name, brytyjskie TESCO
Stylizacja: Dżoolka
Zdjęcia: Smolk