Otrzymałam dziś od swojego promotora maila z artykułem opisującym doświadczenia z rekruterami osób poszukujących pracy. Artykuł utwierdził mnie w fakcie, że rekruter to w większości przypadków stan umysłu.

Nie zamierzam wrzucać wszystkich do jednego worka, ale zdecydowaną większość – owszem. W swojej siedzi kontaktów na LinkedIn mam kilka osób, które działają inaczej i nie można zarzucić im sabotowania sukcesu firm, które reprezentują. Niestety takich rekruterów jest garstka w morzu tych, którzy zupełnie na opak podchodzą do swojej pracy.

W artykule przeczytałam doświadczenia innych osób, które utwierdziły mnie w fakcie, że rekruter to nie zawód, ale stan umysłu. Zanim podzielę się swoimi doświadczeniami, przytoczę kilka z tych, przytoczonych we wspomnianej publikacji.

W artykule poruszono też kwestię finansową i przytoczono wypowiedź niejakiego Andrzeja Banacha z Hrubieszowa obecnie pracującego w Warszawie na stanowisku kierowniczym, który mówi: zawsze pytam kandydatów o oczekiwania finansowe. To jest istotny element w rozmowie i wiele osób ma z tym naprawdę problem. Obawia się, że powie za dużo albo za mało. I rzeczywiście rozbieżności są często spore1.

Dlaczego więc podczas publikowania ofert pracy firmy nie podają widełek? O ileż łatwiej byłoby zarówno rekrutującym jak i potencjalnym kandydatom podjąć decyzję, czy w ogóle chcą aplikować na dane stanowisko. Ile czasu oszczędziłoby to obydwu stronom!

Zwłaszcza, że jeśli naprawdę zależy mi na jakimś stanowisku, spędzam mnóstwo czasu na napisanie listu motywacyjnego pod konkretne stanowisko. Często załączenie listu jest obligatoryjne, żeby aplikacja została przyjęta. Zabiera to mnóstwo czasu, a wysłanie CV na kilka zaledwie stanowisk zajmuje mi wówczas nawet kilka godzin.

I może raz, raz jeden zdarzyło się, że rekruter faktycznie zapoznał się z moim listem.

Ale konieczność załączenia listu motywacyjnego nie jest wystarczającym elementem „odsiewowym”. Widełki były tu znacznie lepsze i może rekruterzy nie byliby zalewani setkami aplikacji.

Aczkolwiek w artykule przytoczono również anegdotkę, którą słyszałam już lata temu o rzekomej firmie, która, po zakończeniu procesu pozyskiwania CV połowę z nich od razu na ślepo wyrzucała do kosza komentując, że „pechowców to oni nie potrzebują”.

KWESTIONOWANIE UMIEJĘTNOŚCI KANDYDATA

Jeśli tak ma wyglądać odsiew kandydatów, którzy poświęcili swój czas na przygotowanie CV, bo niektórzy tworzą CV pod każdą ofertę, pomimo tego, że CV jest stałe, a zmienia się tylko list motywacyjny2, może i napisani ów list, a potem nie otrzymują nawet informacji z podziękowaniem za udział w rekrutacji.

To już wiadomo, skąd może brać się ów brak informacji.

Moje CV nie raz było wyśmiewane przez rekruterów. W wątpliwość poddawali moje kompetencje z przekąsem komentując, że nie wierzą, że można tyle umieć.

Nie kwapili się jednak tego sprawdzić.

Od kiedy w moim CV, przy znajomości języka angielskiego widnieje nazwa potwierdzającego to certyfikatu, mój angielski został sprawdzany tylko dwa razy i dwa razy widać było po rekruterze, że pożałował tego kroku.

Moją znajomość języka czeskiego sprawdziła tylko jedna firma zainteresowana zatrudnieniem mnie. Była to rozmowa telefoniczna z pracownikiem z Czech, z którym ucięłam sobie sympatyczną pogawędkę na temat kultury. Mimo to często jest śmiech z komentarzem, że „po czesku to każdy Polak umie mówić”. Serio?

Nie kwestionuję, że każdy poradzi sobie z zatankowaniem i zapłaceniem za palivo na benzinovej pumpie oraz bez problemu zamówi w knajpie pivo i knedliczki, ale płynnej dyskusji na dowolny temat raczej po czesku nie przeprowadzi.

Mam wrażenie, że niejednokrotnie rekrutująca mnie osoba na stanowisku menedżerskim przemilczała słowa, które przeczytałam we wspomnianym artykule skierowanej do jednego z kandydatów brzmiące Masz beznadziejnie zawyżone kwalifikacje na to stanowisko. Mógłbyś być tutaj menadżerem ds. marketingu, ale to ja już mam tę pracę3.

ZA BŁĘDY REKRUTERÓW TYLKO PŁACĄ FIRMY I KANDYDACI, ALE NIE ONI SAMI

Opisano tam również błąd rekrutera, który wysłał odpowiedź odmowną do kandydata, którego firma właśnie zdecydowała się zatrudnić. Kandydat aplikował do innej firmy na podobne stanowisko i tym razem otrzymał odpowiedź pozytywną. Po jakimś czasie w jego skrzynce pojawiła się wiadomość od poprzedniego, niedoszłego pracodawcy, w której firma podziękowała za zainteresowanie jej ofertą pracy i wyraziła żal, że nie mogła skorzystać z jego oferty.

I czyż to nie jest istny sabotaż sukcesu firmy ze strony działu HR?!

Z tym że tutaj z powodu błędu stratę poniosła firma. Z powodu błędu rekruterki z innej firmy, straty ponosiłam ja.

Kilka lat temu zostałam zaproszona na rozmowę o pracę do działu marketingu w jednej z Warszawskich firm. Zaskoczyła mnie konieczność wzięcia ze sobą porządnego kalkulatora…

Mój tata zrobił wielki zryw, ponieważ pamiętał czasy, kiedy kalkulator był standardowym prezentem na komunię (!!!), a jego chrześniak, obdarowany przez niego takim właśnie gadżetem, po rezygnacji z Akademii Medycznej i przy wsparciu mojego ojca, który dochował tajemnicy przed jego rodzicami, skończył fizykę na PWr i obecnie pracuje w CERNie.

Nie sądzę, żeby mój ojciec liczył na to, że ów kalkulator uczyni ze mnie kolejnego pracownika CERN-u, ale ucieszył się niezmiernie mogąc kupić mi porządne liczydło.

Podróż do Warszawy odbyłam dzień wcześniej po południu, żeby na miejscu być wieczorem.

Do mieszkania cioci-babci, u której miałam przenocować, dostałam się firmą taksówkarską, którą mi wskazała z dokładną instrukcją.

Rano sama zamówiła mi taksówkę, która wywiozła mnie na rozmowę kwalifikacyjną na peryferia Warszawy. Transportem publicznym nie byłabym w stanie się tam dostać, zwłaszcza, że aplikacja Jakdojadę jeszcze nie istniała.

Na miejscu w przestronnej piwnicy ustawiono wiele połączonych ze sobą stołów, przy których mnie posadzono i podano kartę z zadaniami rekrutacyjnymi.

Sama statystyka, same obliczenia.

Zawołałam rekruterkę i zapytałam ją, co to ma wspólnego z marketingiem i ze stanowiskiem, na które aplikowałam?

Okazało się, że rekruterka się POMYLIŁA. Rekrutacja, na którą mnie zaprosiła istotnie nie dotyczyła działu marketingu.

Wezwano dla mnie taksówkę, która dodatkowo skasowała mnie za otwarcie bagażnika.

Dojechałam na dworzec i wróciłam do Wrocławia.

Wycieczka kosztowała mnie trzy jazdy taksówką po Warszawie, bilet na pociąg w obie strony, bynajmniej już nie ulgowy, kalkulator za ponad stówę (cóż… dziś ma dla mnie wartość sentymentalną i pamiątkową. Od lat czeka na wymianę baterii…), dużo straconego czasu i wiele frustracji.

MENEDŻEROWIE Z KOMPLEKSAMI

Innym razem byłam zaproszona na rozmowę do dolnośląskiej firmy z biurem w Jeleniej Górze, która zajmuje się tworzeniem makiet pociągów i udostępnia je zwiedzającym za opłatą.

Ucieszyłam się, że do pracy miałabym pieszo 5 minut, bo właśnie znalazłam tam mieszkanie, do którego miałam się przeprowadzić.

Rekrutowałam na stanowisko marketera i PR-owca, a kilka dni wcześniej portal MamBiznes opublikował wywiad ze mną.

Rekrutującego – właściciela firmy – najwyraźniej ów fakt zakuł, bo zamiast rozmawiać o jego firmie i obowiązkach, jakie zamierza przerzucić na marketera, rozmawialiśmy tylko o mnie, o wywiadzie i mojej firmie.

Byłam po pięciu godzinach snu i dwugodzinnej podróży pociągiem na ową rozmowę, ponieważ w fazie międzyprzeprowadzkowej przechowywałam się u mamy we Wrocławiu.

Nie była to rozmowa dla mnie przychylna, ale byłam zmęczona i nie potrafiłam jej uciąć, ani obrócić na temat firmy, do której rekrutowałam.

Będąc po drugiej stronie odebrałabym taki wywiad jako portfolio tudzież po prostu dowód skutecznych działań PR-owych. Pomyślałabym, że „ta dziewczyna wie, co robi i z pewnością zrobi to samo dla mojej firmy”, ale nie.

Było zgoła inaczej.

Nie byłam jedyną, którą zaprosił na rekrutację. Trwała ona cały dzień i przede mną i po mnie do pokoju rozmów wchodzili kandydaci. I raczej

Z tego, co się później dowiedziałam, żaden z kandydatów nie przeszedł rozmów pozytywnie, a domyślam się, że inni kandydaci również byli specjalistami, a nie byle kim z łapanki z ulicy.

Stanowisko marketera i PR-owca przypadło starszej wiekiem osobie, która w owej firmie pracowała już długo. I, o ile mi wiadomo, nie wcale nie była specem od marketingu, PR-u, czy reklamy.

Po co więc cała ta rekrutacja?!

Inna firma, filia francuskiej korporacji zajmującej się tworzeniem siłowników do szlabanów, której nazwa pochodzi od jednego z Trzech Muszkieterów, poszukiwała project managera.

Podczas pierwszej rozmowy zobaczyłam, jaki chaos w niej panuje.

Na rozmowie zjawiłam się punktualnie, aczkolwiek mało kto, kto mnie zna, mógłby w to uwierzyć.

Przy portierni byłam trzymana dość długo, ponieważ najpierw spóźniła się rekruterka, a później gorączkowo szukała, mając mnie już na ogonie, wolnej sali, w której mogłaby ze mną usiąść i przeprowadzić rozmowę.

Zawsze zdawało mi się, że takie rzeczy ustala się wcześniej…

Rekruterka mówiła do mnie korpo-slangiem, co nóż, widząc moją minę, reflektując się i ze śmiechem dodając dość potocznym językiem, że ona rozumie, że nic z tego nie kumam, ale jak mnie zatrudnią, to się wdrożę i nauczę tego ich języka.

Cały czas zapewniała, żebym się niczym nie martwiła, bo oni mnie wszystkiego nauczą.

Zastanawiałam się, czym miałabym się martwić i czego tak bardzo chcą mnie nauczyć, skoro jestem po studiach kierunkowych na stanowisko, na które aplikuję.

Na studiach miałam łącznie pięć kursów dotyczących Zarządzania Projektami, z czego jeden z nich prowadził dr inż. Jan Betta – wówczas prezes instytutu project managerów i znacząca postać w branży.

Druga rozmowa w tej firmie była już z menedżerką, pod którą bezpośrednio miałabym podlegać. Pani od samego progu była szorstka i mało przyjemna. Pamiętam jej słowa, których nie będę nawet parafrazować, ale przytoczę cytując: „swoimi dyplomami możesz sobie tyłek podetrzeć, bo my i tak wyślemy cię na szkolenie”.

MENEDŻER BEZ KOMPETENCJI

Może wydałam się jej bezczelna, może ją sprowokowałam – nie wiem. Wiem jednak, że słowa, które do mnie skierowała nie były na poziomie menedżera, dla którego chciałabym pracować.

Pracy nie dostałam i oczywiście nigdy nie poznałam przyczyny, dlaczego tak się stało, ale nawet gdyby owa firma zgodziła się mnie zatrudnić, zastanowiłabym się kilka razy, czy chciałabym w niej pracować.

Z powodu języka zastępcy kierowniczki w sieciówce odzieżowej, do której zatrudniłam się głównie po to, żeby zobaczyć, jak wygląda łańcuch dostaw w firmie odzieżowej, planując otwarcie własnej, zwolniłam się.

Pewnego dnia na dużej sali sprzedażowej byłam tylko ja i jeszcze jeden sprzedawca.

To była duża, szwedzka sieciówka, przez którą, przewijający się klienci zachowywali się niczym tornado.

Ja stałam przy kasie obsługując klientów, którzy zostawiali w sklepie swoje pieniądze, a drugi kasjer uwijał się jak mrówka, usuwając całe pokłady ubrań pozostawionych w przymierzalni.

Na salę weszła zastępca kierowniczki, podczas gdy kierowniczka, najcudowniejsza menedżerka, jaką w życiu miałam, akurat była na urlopie, i powiedziała, cytuję: „sklep wygląda jakby ktoś się zrzygał”.

Po tych słowach wróciłam do sklepu już tylko po to, żeby zostawić papier z wypowiedzeniem.

A jak w ogóle dostałam pracę jako sprzedawca w sieciówce odzieżowej mając mając stanowczo za wysokie jak na takie stanowisko kwalifikacje?

Nic prostszego! Usunęłam z CV połowę swojego wykształcenia i zostałam tylko taką „oj oj” dziewczynką, która ledwo zrobiłam licencjat na jakiejś tam nikomu-nie-znanej-uczelni (wiadomo, nikt nigdy o dyplom w korpo nie pyta) i mocno uwydatniłam zainteresowanie ubraniami poprzez prowadzenie bloga ze stylizacjami.

I już.

Nauczyłam się też, żeby, szukając pracy omijać rekruterów jak najszerszym łukiem i celować bezpośrednio do osób decyzyjnych. Pomocny jest mi w tym LinkedIn, dzięki któremu ostatnie współprace z firmami znalazłam właśnie za jego pośrednictwem.

Jeśli i ty masz podobne problemy i chciałbyś wykorzystać naprawdę skuteczny w tej kwestii portal LinkedIn, dodaj mnie do swojej sieci i skontaktuj się ze mną – TUTAJ.

_____________________________________

1 Żródło: https://www.onet.pl/styl-zycia/facet-xl/szukam-pracy-mam-20-lat-doswiadczenia-rekruter-jest-pan-zielony/11ve9lt,30bc1058

2 O tym, dlaczego CV powinno być jedno, a do konkretnej oferty pracy dopasowuje się list motywacyjny pisałam w tym artykule przytaczając przy okazji swoje studium przypadku

3 Źródło: https://www.onet.pl/styl-zycia/facet-xl/szukam-pracy-mam-20-lat-doswiadczenia-rekruter-jest-pan-zielony/11ve9lt,30bc1058