O istnieniu eksperymentów literackich dowidziałam się w podstawówce. Opowiedział mi o nich tata.
Opowiedział mi dokładnie o dwóch: o książce napisanej w całości jednym zdaniem, która dla mnie stała się inspiracją do później wypracowanego nawyku, który następnie przerodził się wręcz w zamiłowanie do tworzenia niebotycznie długich i wielokrotnie złożonych zdań.
🙂
Drugiego nie mogę sobie przypomnieć.
„Droga” jest drugim eksperymentem literackim, jaki czytam. O ile poprzedni, „Ostatni samuraj” był mocno naciągany i rażący dla przyzwyczajonych do interpunkcji i zasad tworzenia zdań zaczynających się wielką literą oczu, bo książka nie posiadała ani jednych, ani drugich, o tyle „Drogę”, mimo braku klasycznych dialogów i praktycznie pisanej ciurkiem treści, czyta się niezwykle naturalnie.
Naturalniej niż klasyczne książki z dialogami, akapitami, rozdziałami.
W „Drodze”, zamiast klasycznych akapitów można zauważać wzięcia oddechu autora, który opisuje losy mężczyzny i towarzyszącego mu chłopca sunących przez apokaliptyczny krajobraz znanego nam, współczesnego świata.
Mimo, że akcja sprowadza się do nieustannej wędrówki, bujność języka i porównania oraz wspomniane już dialogi, bardzo nieliczne, nie przeszkadzają w tym, żeby książkę tę czytać z zaciekawieniem.
Myślę, że Eliza Orzeszkowa mogłyby się od Cormaca McCarthy’a naprawdę wiele nauczyć w kwestii opisów przyrody… Gdyby tylko nieco później się urodziła. „Droga” we fragmentach jest obecnie przerabiana w pierwszej klasie szkoły średniej. Dzięki temu zresztą na nią trafiłam.
I nie żałuję ani jednej linijki przeczytanego w niej tekstu.
Polecam ją szczególnie na koniec jesieni i początek zimy. Aura za oknem będzie wówczas sprzyjała wczuwaniu się w aurę książkowego krajobrazu.